wtorek, 27 grudnia 2011

Rozdział VIII

Zbliżał się nieuchronnie dzień wyjazdu Filipa. Im krócej do tego zdarzenia, tym bardziej zdawałam sobie sprawę jaka byłam głupia. Zamiast cieszyć się z sukcesu przyjaciela, a przede wszystkim cieszyć się z chwil, podczas których jesteśmy razem, chowałam się po kątach unikając rozmów z nim.
- Wychodzimy! - krzyknęli jednocześnie Julliett i Mike.
- Gdzie się wybieracie? - zainteresowałam się.
- Ja lecę na trening, a Michael do ojca, pomóc mu w dokumentach - poinformowała mnie. Na jej twarzy można było zauważyć frustrację oraz ból. Na pewno liczyła na coś więcej ze strony Mike'a. Rozczarowanie - jak ja dobrze to znałam.
- Dobrze, o której będziecie? - zapytałam.
- O, jakie przesłuchanie. Ja za jakąś godzinkę.
- Ja też - wyszli. Przez całą godzinę barak był wyłącznie mój. Niepokoiła mnie wizja siedzenia i rozpatrywania błędów. Po piętnastu minutach moje męki dobiegły końca. W drzwiach pojawiła się znajoma sylwetka. Dłuższe, czarne włosy, cudowne, głębokie oczy i usta.. Zawsze kiedy patrzę się na znajomego, oglądam dokładnie jego usta. Niektórzy potrafią czytać z oczu, niektórzy z całokształtu wyciągają trafne wnioski, a ja - z ust.
- Wiesz, chyba pora pogadać.. - nieśmiało rozpoczęłam rozmowę.
- Słucham? - wyjął słuchawkę z ucha.
- Musimy porozmawiać..- usiadł koło mnie.
- Kath, tęskniłem za twoim głosem - dobrze znałam te sztuczki. Niestety, zawsze poddawałam się im bez większego oporu.
- Nie, teraz posłuchaj mnie. Boli mnie to, że tak bez pytania podjąłeś decyzję. Zawsze radziłeś się mnie, nawet w drobnostkach. Gratuluję ci bardzo. Każdemu marzy się taki sukces, ale.. - urwałam - możliwe, że ci nawet zazdroszczę.. - na moich oczach pojawiły się pierwsze krople łez.
- Przepraszam. Nie chciałem do tego doprowadzić.. - pogłaskał mnie po policzku, po czym delikatnie uniósł moją brodę w kierunku swoich oczu - Kathy, kocham cię.. Przepraszam, jeżeli mój wyjazd ma zrujnować nasze relacje, zadzwonię nawet teraz. Jesteś dla mnie najważniejsza - podsumował. Bardzo się cieszyłam, że tą rozmowę mamy już za sobą.
- Jedź. Wiesz, mówią "jak kochasz - pozwól odejść".. To chyba ten moment - próbowałam powstrzymać płacz. Przytuliłam się jak najmocniej potrafiłam. Świat na chwilę się zatrzymał.
- Będzie mi ciebie brakować, wiesz? - znałam odpowiedź.
- Nie jadę - spojrzał na mnie - nie kosztem nas.
- Nie możesz.. Oglądałam takie filmy, wiem jak się kończą. Ty zostaniesz, ja będę miała straszne poczucie winy, a skończy się tym, że wylądujemy pod mostem. Niech się uda choć jednemu z nas - próbowałam przekonać przyjaciela.
- Na prawdę cię kocham - wstał, po czym przytulił mnie. Popatrzyłam w jego oczy.. "To już koniec" - pomyślałam.
- Ja cie też - pocałowałam w policzek po czym usiadłam na kanapie. Chwilę później siedzieliśmy koło siebie, rozkoszując się ciszą.
- Co gołąbeczki tu wyrabiają? - weszła z tupetem Julliett.
- Nic, pogodziliśmy się - dałam do zrozumienia, iż nie pora na żarty.
- Tak, przez najbliższy czas będziemy już razem.
- Razem? W jakim sensie? - dopytywał się Michael.
- Nie, nie. Razem w sensie relacji czysto przyjacielskich - obroniłam się przed zbędnymi pytaniami.
- Ubierajcie się, odświeżę się po treningu i zapraszam was na pizzę - zaproponowała.
- A Shwarzer? Nie będzie miał nam tego za złe? - przestraszyłam się.
- Załatwiłem przejściówki u tatusia - pokazał 4 kwadratowe papierki.
- Wiesz, przyjaźń z synem dyrektora się opłaca - zażartowałam, po czym udałam się do łazienki. - Jak tam trening?
- Jak zwykle. Beznadzieja. Nie mam talentu, tyle - rzekła zrezygnowana, po czym ściągnęła bluzkę.
- Nie mów tak, widziałam kiedyś jak grasz..
-Wiesz, gdy przychodziłam na boisko, prawie codziennie widziałam grającego chłopaka, który ma tak niesamowity talent.. - urwała -  ale go nie wykorzystuje. Przestał trenować, zaczął palić, ćpać, pić. Praktycznie nic nie musiał dać za ten talent, a ja pracuję, pracuję pomimo niesamowitego bólu.Siedem razy w tygodniu nawet jak trzeba, ale nie dostałam takiego talentu jak on..Dlaczego, po prostu dlaczego.. to wszystko nie ma najmniejszego sensu.. - oparła się łokciami o umywalkę. Spojrzała na siebie w lustro - dlaczego?..
- Nie znoszę ludzi, którzy nie wykorzystują swojego wrodzonego talentu, dla którego praktycznie nic nie musieli zrobić. Inni mniej utalentowani, ciężko na to pracują, a mimo wszystko nie odnoszą takich sukcesów. Dobra, koniec tego. Ubieraj się i idziemy - zachęciłam, po czym ubrałam ciemne, zwężane u dołu spodnie, beżowy sweterek i wyszłam. 
- Idziemy! - zawołałam, po czym udałam się ku bramie. Chwilę później dogonili mnie chłopcy.
- A gdzie Julliett? - zapytał z ciekawością Mike.
- Już idzie, zerknij w tył - za nami widzieliśmy piękną blondynkę, ubraną w luźne spodnie, bluzę i trampki.
- Ekipa w komplecie, z tego co widzę - odparła, po czym ruszyliśmy.
- Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Mamy dwie opcje : Pizza Hut lub spacerek, a potem Pizza Hut.
- Nie jestem głodna, a wy?
- Nie, my też. Pozwólcie, że porwę na moment Julliett, będziemy za dwadzieścia minut - powiedział jednym tchem Michael, po czym zniknął z Jull.
- Zostaliśmy sami.
- Mam się bać? - wybuchnęłam śmiechem.
- Zależy od ciebie, koleżanko - rzekł, po czym złapał mnie za rękę.
- Co ty robisz? - uśmiechnęłam się.
- Wygląda na to, że druga część pokoju poukładała już sobie życie, chyba pora na nas - zaskoczył mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć, w końcu to tylko i wyłącznie przyjaciel.
- W jakim sensie "poukładać"? - chciałam odwlec chwilę, w której musiałam odpowiedzieć jawnie.
- Nigdy nie myślałem o tobie, jako wyłącznie o koleżance.. - robiło się nieciekawie.
- Filip.. Wyjedziesz, a ja zostanę sama, to nie ma sensu.. - ochłodziłam atmosferę - O, wracają nasze gołąbeczki - zmieniłam temat.
- Wrócimy do tej rozmowy - wyszeptał mi do ucha cztery słowa, których nie chciałam słyszeć za wszelką cenę. Podeszłam do przyjaciółki.
- Chłopacy w tyle, więc spowiadaj się, czego chciał Mike? - zapytałam "prosto z mostu".
- Hmm, nic z tych rzeczy. Pokazał mi znakomity sklep z deskorolkami - powiedziała zawiedziona.
- Oj, chyba nie na to liczyłaś.
- A jak ci się wydaje? Od sześciu miesięcy, próbuje go jakoś zainteresować moją osobą. A on? Nic, zupełnie nic! - wyszeptała.
- Zamieniłabym się z tobą chętnie.
- O co chodzi?
- Nie ważne, nie ważne - weszłam do Pizzy Hut.


Dodałam wcześniej, bo miałam wenę twórczą i nadmiar wolnego czasu, następny - > 4/5 stycznia, bądź wcześniej.

niedziela, 25 grudnia 2011

Rozdział VII

Na terenie ośrodka jest zawsze bardzo ponuro. Niebo wydaje się jakieś inne - ciemne, zachmurzone. Pojedyncze promyki słońca niekiedy zaglądają do naszych okien, ale głównym ich celem jest uświadomienie nam, ile tracimy siedząc w "więzieniu" młodocianych. Nigdy nie rozumiałam, jakim cudem niektórzy mogą się cieszyć, iż trafili w to, a nie inne miejsce. Tutaj nie da rady się podlizać, a nawet jeżeli, to takie działania nie mają sensu. Życia sobie tym nie poprawimy. Odwiecznie borykamy się z problemami, fałszywość tego nie rozwiąże - musiałam się z tymi słowami uporać.
Leżałam na łóżku, mój wzrok "wylądował" na mojej garderobie. Półka krótkich spodenek, półka bluzek, półka sweterków i czarna kurtka.. Dziwne, nie pamiętałam jej. Wstałam, powtarzając sobie w myślach "no tak, ciekawość - pierwszy stopień do piekła". Obróciłam płaszczyk. Teraz byłam zupełnie pewna - nie mój. Przeszukałam kieszenie. Moim oczom ukazało się piękne, niebieskie opakowanie R8. W moich oczach pojawiły się iskierki. "Papierosy to nie rozwiązanie" - w mojej pamięci ukazały się słowa Filipa.
- Wyjazd, ucieczka to też nie wyjście - powiedziałam sama do siebie, wzięłam 5 cieniutkich rurek, które mogły pomóc mi przetrwać. W drzwiach spotkałam byłego przyjaciela.
- Kath, proszę cię! Zachowujesz się jak dziecko, nawet nie dasz mi dojść do słowa - spodziewałam się tego, nie zaskoczył mnie. Bez słowa odeszłam. Nie miałam ni siły ni czasu. Wybiegłam za barak, usiadłam, oparłam się i korzystałam z ulotnej chwili. Popatrzyłam na "R ósemki". Nagle niebo rozchmurzyło się, słońce wyjrzało, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Podpaliłam jednego. Parę sekund później, z moich ust ulotnił się dym. Moje potrzeby nie były jeszcze zaspokojone. Kolejny papieros. Usłyszałam kroki, schowałam szybko "rurki" do kieszeni.
- Wiedziałam, że tu jesteś - zza domku wyszła Julliett.
- Jak długo tu stoisz? - martwiłam się.
- Tak długo, aby zobaczyć, że znalazłaś moją kurtkę w swojej szafie, a w niej papierosy. Na przyszłość zapytaj się, mam tego trochę na zbyciu.
- Dzięki, ale nie wiedziałam jak zareagujesz, a nie paliłam od czasu, gdy Filip mnie za to znienawidził. Cóż, to czysta przyjemność - zaciągnęłam się po raz kolejny.
- Znienawidził cię? - usiadła koło mnie.
- Tak, znienawidził. I kocha, i nienawidzi. To dziwne - wytłumaczyłam.
- No, koleżanko. Tak, czy siak to świństwo. Nie pochwalam tego, sama palę raz na tydzień - zbeształa mnie.
- Skoro tyle tego masz, to co tak oszczędnie? - zdumiałam się.
- Gram w koszykówkę, widziałaś kiedyś palącego sportowca? - sięgnęła do kieszeni po papierosa, po czym zapaliła go.
- No nie. Nie widziałam też, aby moja koleżanka grała w kosza - próbowałam wyciągnąć więcej informacji.
- Nie ma co widzieć. Matka nie żyje, ojciec patrzy na mnie z góry, Michael traktuje jak rzecz, trener jak ostatniego śmiecia, koleżanki z drużyny jak wroga. Chętnie bym zamknęła oczy i widziała inne rzeczy - wypuściła dym.
- Nic nowego, w moim życiu to norma. Wierz mi, od chwili stracenia bliskich jest tylko z dnia na dzień gorzej i gorzej. Nie licz na poprawę. Ja za długo oczekiwałam nagłych zmian, teraz już jestem za stara. Jakbym w dzieciństwie była grzeczniejsza, pewnie teraz bym siedziała z jakimś bogaczem, jako adoptowana córeczka tatusia. Życie - wyżaliłam się.
- Może i tak. Już mi jest wszystko obojętne. Została mi tylko koszykówka. Michaelem Jordanem nie zostanę, ale przynajmniej mam co robić. Wstawaj - pomogła mi podnieść się. Po zaspokojeniu potrzeby wróciłyśmy. Na łóżku zastaliśmy chłopaków.
- Co oglądacie? - zapytała pospiesznie Julliett.
- Nie wiem, jakiś horror leci w tv - odparł Michael.
- O, ja bardzo chętnie obejrzę - usiadłam koło kolegi.
- Paliłaś? - zapytał się pospiesznie.
- Yy... - spojrzałam na Filipa. Jego mina przedstawiała mieszankę żalu, smutku, a przede wszystkim frustracji - Nie, zwariowałeś? - oszczędziłam kolejnych godzin wykładu.
- Paliłyśmy liście - rzuciła szybko koleżanka.
- Zdajesz sobie sprawę jak to zabrzmiało? - uśmiechnął się Michael.
- Nie, dopiero teraz usłyszałam to - rzekła, po czym przykryłyśmy się kocem, udając, iż film jest ciekawy.


NASTĘPNY 1/2 stycznia. :D

niedziela, 18 grudnia 2011

Rozdział VI

Dzisiejszy dzień był inny. Unikając rutyny, wstałam wcześnie, ubrałam się, po czym wyszłam na dwór. Poranki to magiczne chwile. Nieuchwytne, subtelne. Próbujemy złapać w garść pojedyncze krople rosy, ale są tak trudne do opanowania, że poddajemy się. Tak samo jest w naszym życiu. Kiedy przyjdzie kolej na pasmo porażek, poddajemy się, nie czekając na poprawę. Byłam taka sama. Oglądałam się wyłącznie za siebie, nie chciałam dopuścić do zmian, było dobrze jak jest teraz. Dobiegłam do bramy Simple Raid. Rozejrzałam się, czy kogoś nie ma w pobliżu - pusto, wszyscy śpią o tej porze. Otworzyłam, wymsknęłam się. Moim oczom ukazał się wielki świat - ludzie śpieszą się do pracy, nikogo nie widząc rozkoszują się muzyką dobiegającą ze słuchawek. Jestem małym ziarenkiem w naszym świecie - powtarzałam sobie w trakcie wędrówki.
- Ej! - usłyszałam za sobą.
- Co tutaj robisz? Zawieszą cię, nie można wychodzić! - zbeształam Michaela.
- Trudno, tato mi tego nie zrobi, nie jestem tu ze swojej przyjemności - odpowiedział szybko - to gdzie idziemy?
- Przeżyć najlepszy dzień w życiu - odparłam bez zastanowienia i ruszyłam przed siebie.
- Jestem zdecydowanie za - dogonił mnie. Szliśmy wzdłuż krętych uliczek, które ozdabiały nowoczesne cuda architektury z genialnymi grafitti. Żałowałam, że wcześniej się nie zdecydowałam na ucieczkę.
- Masz jakąś kasę? - zainteresowałam się.
- Cóż, coś tam mam, a ty?
- Mam, zbierałam na to. Proponuję najpierw jakieś dobre śniadanie - uśmiechnęłam się. Ruszyliśmy bez jednego słowa do pobliskiej kawiarni.
- Byłem tu, mają obłędne naleśniki - odparł.
- No to nie mam wyjścia, muszę spróbować - złożyliśmy zamówienie, po czym zajęliśmy ostatnie wolne miejsca.
- Co się stało z tobą i Filipem? - zapytał "prosto z mostu".
- To skomplikowane..
- Nie uciekniesz od tego, nie możesz się zadręczać każdym swoim problemem w samotności, nie tędy droga. Słucham cię - przekonywał mnie.
- No dobrze, skoro nalegasz.. - zaczęłam - Filip jest dla mnie ojcem, bratem, przyjacielem. Łączy nas szczególna więź, wyjeżdża, zostawia mnie. Reszty możesz się domyśleć - skróciłam całą opowieść.
- Przykro mi.. - widziałam iskierki dezorientacji w jego oczach.
- Za co się tatuś zesłał do skazańców? - skorzystałam z okazji.
- Moja mama odeszła w tym roku, rodzice byli po rozwodzie, nie miał gdzie mnie podziać. W tym samym wypadku zginęli rodzice Julliet.. Będziemy się tak błąkać, dopóki nie znajdziemy w naszych umysłach jakiegokolwiek "palnu B" - zabrzmiało gorzko. Był w podobnej sytuacji co ja.
- Przykro mi.. - odpowiedziałam tak samo jak on. Nie byłam w stanie powiedzieć nic innego. Zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy. Humory opadły nam momentalnie. Usiedliśmy na ławeczce. W milczeniu rozkoszowaliśmy się słoneczkiem. Najlepszy dzień w życiu zamienił się w koszmar. Oboje zgodnie wróciliśmy do obozu.
- Przekładamy na kiedy indziej, dobrze? - przeprosił kolega.
- Jasne, nie ma sprawy.
- Nie będziesz miała problemów?.. - troszczył się.
- Nie, nie ma szans. Dziękuję mimo wszystko za miły poranek - podziękowałam i poszłam na zajęcia.
- Pa! - krzyknął. Odwróciłam się, pomachałam ręką i utknęłam na etapie pisania utworów dostosowanych do brzmienia perkusji - moje życie.


NASTĘPNY ROZDZIAŁ - 24/25.12

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Rozdział V.

Wędrowałam przed siebie. Moja twarz przypominała wielki, żarzący się stop frustracji, złości i podziwu. Instrumentaliści "Mix that" są najzdolniejszymi muzykami w kraju. Gdyby nie fakt, iż zostaję sama, to bym była pod wielkim wrażeniem zdolności mojego przyjaciela. Za kilkadziesiąt dni, nadejdzie ten dzień - spojrzę w jego czarne oczy i powiem ostatnie słowa - żegnaj. Filip definitywnie zrobi wielką karierę i zapomni o szarej myszce, którą poznał podczas najgorszych chwil swojego dzieciństwa, aczkolwiek większą złość powodował fakt, iż powiedział to w sposób, który dał mi do zrozumienia tylko jedno - mam cię już dość. Osobie, którą zna się od prawie czterech lat należy się minimalny szacunek. Nie oczekuję, iż będzie kłaniał mi się, ale zrozumie moją sytuację i będzie informował o swoich zamiarach delikatnie.
Moje przemyślenia przerwał głośny dźwięk, dobiegający z okolicy mojego brzucha. Pomimo zranionych uczuć, mój żołądek domagał się pożywienia. Spojrzałam na zegarek - szesnasta pięćdziesiąt pięć - jak się sprężę to zdążę. Zawiązałam sznurówki, po czym pobiegłam w stronę jadalni.
Zdążyłam w samą porę, wzięłam ostatnią porcję czegoś, co przypominało szpinak połączony z kotletem i zemsty kucharki - nic nowego. Wzięłam posłusznie tackę i spojrzałam na układ stolików.
- Kath, chodź tu! - zawołał znajomy głos rudzielca.
- O, nareszcie - ucieszyłam się, ponieważ od dłuższej chwili mój wzrok nadaremno szukał Michaela. Może to czas na nowe znajomości?..
- Co tam? - próbowałam nie psuć nikomu humoru.
- W porządku. Jesteś tu dłużej niż ja, więc mam takie pytanie - co mam na talerzu? - zapytała uśmiechając się Juliett.
- Nikt tego nie wie. Sanepid ostatnio sprawdzał nasze kochane kucharki i ich pole manewru za czasów ostatniego dyrektora - zdradziłam wielką tajemnice personelu.
- Coś pomyliłaś, mój tato pracuje tu od jedenastu lat! - nie dowierzał młody Shwarzer.
- No właśnie, czyli troszkę czasu minęło od tego wydarzenia - wszyscy synchronicznie zaśmieliśmy się. Po chwili wszyscy zaczęli kosztować swoje dania. Bez słowa pałaszowali dalej. Byłam bardzo głodna, aczkolwiek mów wzrok utknął na Julliet. Nigdy nie przyglądałam się jej dokładnie, aczkolwiek była to piękna blondynka o niebieskich oczach. Zaprzeczę stereotypowi mówiąc, iż miała bardzo inteligentny wyraz twarzy, którym skanowała osobowość znajomych. Ubierała się tak jak ja - luźne spodnie, obcisły top. Jednym słowem - nie rozumiem jak i na jak długo tu trafiła.
- Mam coś na nosie? - zorientowała się, że patrzę się na nią od dłuższego czasu.
- Przepraszam, zamyśliłam się. - wybrnęłam z sytuacji cało.
- To smacznego! - zabrałam się do jedzenia. Normalnie, powiedziałabym, że nie tknę takich rzeczy, ale dzisiaj smakowały wyjątkowo przyzwoicie.
- No dobrze, a gdzie deser? - zażartował zielonooki, po czym pozabierał od nas talerze i poszedł odnieść je do kuchni.
- Mogę się o coś zapytać? - zaczęłam rozmowę z koleżanką.
- Pewnie, śmiało - odparła.
- Czy wy jesteście.. no wiesz, razem? - było to pierwsze pytanie jakie mi przyszło na myśl.
- Chciałabym, ale to jest troszkę skomplikowane, nie chcę o tym mówić - zesmutniała momentalnie.
- Dobrze, widzę, że się zbliża, to ci odpuszczę - zaśmiałam się, po czym zasłoniłam oczy, by rozkoszować się odpoczynkiem.
- Kath, ktoś do ciebie..- przerwał mi rozluźnienie. Nie chciałam tego słyszeć, nie chciałam słyszeć głosu Filipa, nie chciałam widzieć oczu Filipa, nie chciałam znać Filipa.
- Dobrze, cieszę się z tego powodu niezmiernie, ale to nie znaczy, że ja chcę gadać z tym kimś - rzekłam bez emocji.
- Proszę, wysłuchaj mnie, uciekłaś tak szybko, że nie zdążyłem nic powiedzieć! - błagał nadaremno.
- Słuchaj, potraktowałeś mnie, jakbym była dla ciebie nikim i przykro mi to mówić, ale ty już dla mnie jesteś zerem. Znasz mnie od czterech lat, mówiłeś, że jestem dla ciebie rodziną, której nigdy nie miałeś, a jeżeli tak traktujesz rodzinę to nie chcę mieć z tobą nic wspólnego - rozpłakałam się i wybiegłam z baraku, unikając tłumu gapiów. Poszłam do pokoju, wiedziałam, że muszę zadziałać.

sobota, 3 grudnia 2011

Rozdział IV

-Ciszej, bo usłyszą. - szept irytował mnie coraz bardziej.
- Słyszą! - nie wytrzymałam, wstałam i automatycznie rzuciłam w Michaela poduszką.
- Proszę was, kto wstaje dwie godziny przed zbiórką? - rzuciłam pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl.
- Przepraszam, ale wczoraj nie zdążyłem się rozpakować. - uśmiechnął się.
- Czyli już sobie nie pośpię, tak? - przymrużyłam oczy, nie oczekując na odpowiedź.
- Chcesz to się kładź. - powiedziała delikatnym głosikiem, który przerwał mi relaksującą chwilę spokoju.
- Dobra, dobra. Obiecałam Shwarzerowi, że się kociątkami zajmę, to dotrzymam słowa. Później się rozpakujecie, teraz dajcie mi się ogarnąć i za piętnaście minut spotykamy się przed domkiem, nie budźcie Filipa! - wydałam ciąg poleceń, wzięłam czarny topik, czerwoną koszulę i ciemne jeansy, po czym udałam się do łazienki. Wyglądałam żałośnie. Rozczochrana burza ciemnych włosów niewątpliwie wymagała kąpieli. Nie było na to czasu, miałam nieco inne plany, więc upięłam czuprynę w niezgrabny kok, ubrałam się i wyszłam przed barak.
- Skoro macie tu trochę zostać, przyda wam się podstawowa wiedza na temat naszego życia. Na początek proponuję wycieczkę po Simple Raid. - wymusiłam uśmiech.
- Brzmi znakomicie. - burknęła Juliett.
- Słuchaj, mi też nie pasuje, że muszę z wami dzielić pokój, ale nie mam na to wpływu. Ważne jest dla mnie, aby Gregor nie przywrócił mojej kary. Ja po wakacjach nie mam do czego wracać, nie mam pięknego domku na przedmieściach, nie mam kochającej rodziny, toteż proszę, abyś schowała swoje humory, dopóki jeszcze jestem miła. - zagroziłam, po czym schyliłam się wiążąc sznurówkę. Nie chciałam, aby widzieli jak płaczę. Nikt nie może tego zobaczyć. To, że nie mogę żyć jak inni, nie oznacza, że nie mogę nauczyć ich, jak żyjemy my.
- Skoro wyjaśniliśmy sobie to i owo, zapraszam na eskapadę. - ruszyłam na przód. - Orientujecie się, jak są rozstawione baraki. Nie jest to dla nas obojętne, ponieważ nie chcieliśmy, aby były one zbyt blisko siebie, każdy ma minimalny obszar prywatności. - próbowałam przedstawić obóz w jak najlepszych barwach.
- Co to jest?.. - zapytał zmieszany Michael, wskazując na pomnik betonowy krzyż.
- Pomnik upamiętniający Viviannę. Nie wytrzymała, dwa lata temu popełniła samobójstwo... - coraz mocniej żałowałam, że to powiedziałam. Zapadła cisza. Nie komunikując się, zdecydowaliśmy oddać minutę czasu Vivi. Ruszyliśmy dalej, pokazywałam kolejne zakątki Raidu, widziałam coraz bardziej znudzone wyrazy twarzy przed sobą. Wędrówka dobiegała końca.
- Dobrze, wystarczy. Już będziecie się jakoś orientować, tak? - zapytałam z nadzieją.
- Jasne, dzię.. - widziałam, że z trudem jej wychodziło podziękowanie. - Dzięki.
- Cześć wam, gdzie się wypuściliście? - usłyszałam znajomy głos.
- Witaj Filipie. - ucieszyłam się. - Pokazałam kociakom trochę Simple Raid.
- Miło z twojej strony, nie powiem. - zdziwił się. - Idźcie się rozpakować,  jesteście w proszku, delikatnie mówiąc.
- Ma racje, chodź. - odparł Michael i zniknęli. Słońce wzeszło już na dobre, wiatr delikatnie targał moje włosy.. Taką pogodę uwielbiam. Położyłam się na trawie, zamknęłam oczy, delektowałam się każdą sekundą. Po paru minutach Filip przerwał mi ciszę:
- Kathie, musimy pogadać... - znałam ten ton - nie wróżył nic dobrego.
- Tak? - zaniepokoiłam się.
- Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza.. - popatrzył na mnie. Momentalnie usiadłam. - Dostałem ofertę pracy w Nowym Yorku. Miałbym być perkusistą w nowej edycji "Mix that".. - nie mogłam uwierzyć.
- Słucham?...
- Kath, nie chciałem ci tego mówić, wybacz, ale to jest szansa jedna na milion.. - bronił się, chociaż wiedziałam, że miał rację.
- Czyli zostawisz mnie? Tak po prostu?.. - nie mogłam wydusić nic innego. Z moich oczy popłynęły gorące łzy.
- Wybacz, na pewno cię odwiedzę..
- ODWIEDZĘ?! Nie wiesz co mówisz! - pobiegłam przed siebie.
- Kathy! Kathy stój! -słyszałam za sobą.

piątek, 2 grudnia 2011

Rozdział III

Przybyliśmy na zbiórkę punktualnie. Nie mogłam sobie pozwolić na wykroczenia, nie chcę się rozstawać z Filipem i zamieszkać w sierocińcu.
- Jak co roku, dnia dwudziestego piątego sierpnia, przydzielamy do waszych pokoi nowych uczniów. - siostra Becia próbowała przekrzyczeć tłum podekscytowanych nastolatków. Wiedziałam, że nie dostaniemy żadnego "kociątka", ponieważ dobry kontakt z dyrektorem pozwala na pewne ugody.
- W związku z oblężeniem, do każdej kwatery dołączy dwóch nowicjuszy.
- Słucham? - nie powstrzymałam się.
- Przepraszam, ale nie jesteś wyjątkiem. Nie jesteś księżniczką, a nawet jak tak, to nie jest twoja bajka. - uśmiechnęła się.  Nie mogłam tak stać bezczynnie. Ruszyłam do gabinetu pana Schwarzera.
- Proszę pana, zaszło jakieś... - zorientowałam się, że nie był sam. Obok opiekuna Gregora stał trzynastolatek o bujnej czuprynie rudych loków. - Przepraszam, widzę, że nie w porę. - próbowałam dojrzeć reakcje rówieśnika.
- O Katharine! Dobrze, że jesteś. Chciałbym ci przedstawić twojego nowego współlokatora! - zamurowało mnie.
- Współ...- nie mogłam wyrzucić z siebie tego słowa - Współlokatora? Zapomniał pan o naszej umowie? - usiłowałam obronić swój dom przed intruzami.
- O jakiej umowie mówi.. Jak się nazywasz? - spojrzał na mnie wielkimi, zielonymi oczami.
- Katharine Memphirson. - odparłam z niechęcią.
- Tato, o czym mówi Kath? Mówiłeś, że nie będę przeszkadzał. - zaraz, zaraz. Tato? To było nie do przyjęcia. Synek dyrektora w moim pokoju?
- Mówię o układzie polegającym na prowadzeniu zajęć dotyczących gry na perkusji w zamian za wolny pokój, który dzielę jedynie z moim przyjacielem. - odpowiedziałam godnie, dyplomatycznie.
- Nie chcę sprawiać problemów, jestem tu tylko na wakacje, jeżeli się nie zgadzasz na dzielenie domku ze mną, tato znajdzie mi inny.
- Tak, proszę o to, jest pewnie mnóstwo wolnych baraków. - w moich oczach pojawiła się iskierka nadziei.
- Złotko.. - Schwarzer wiedział jak mnie skutecznie zmanipulować. - to tylko dwa miesiące, proszę.
- Inaczej, co z tego będę mieć? - usiadłam na skórzanej sofie.
- Usuwam zasadę punktów karnych. - nęcąca propozycja. Nie wiedziałam, czy się zgodzić, po chwili jednak odrzekłam bezdusznie :
- Umowa stoi. - już byłam przy drzwiach, kiedy poczułam na moim karku rękę.
- Nie masz nic przeciwko, jak się wprowadzi również moja koleżanka? - zapytał młodzieniec.
- Tak, sprowadź pół miasta, będzie przyjemnie. - oprzytomniałam, trzasnęłam drzwiami i poszłam na spacer. Ośrodek Simple Raid miał swój swoisty klimat. Mimo, iż nienawidziłam każdego milimetra kwadratowego terenu, na którym muszę przebywać do osiemnastego roku życia, to sprawił mi wiele prezentów. Poczynając od dachu nad głową, kończąc na Filipie. Dla niektórych dzieci, poważnym problemem jest miłość, kłótnia z mamą czy szlaban na komputer, ale dla mnie kłopotem jest walka o życie. W gruncie rzeczy, nie działa mi się tutaj krzywda, aczkolwiek każdy dzień zabijał moją psychikę.
Wokół zapanował mrok. Nie zauważyłam, iż cały dzień mnie nie było, musiałam wracać, nie chciałam, aby Filip się o mnie martwił. Dziesięć minut później stałam już pod drzwiami mojego domku. Zawahałam się, ale pomyślałam sobie "raz kozie śmierć" i weszłam.
- Cześć, już jestem! - zawołałam.
- No nareszcie, martwiłem się. Gdzie się czołgałaś? - zapytał zmartwiony Filip.
- Musiałam coś załatwić. Gdzie ten pucek i jego koleżanka? - zmieniłam temat.
- Poszli po bagaże.
- Hej, hej! - weszli do mojej kwatery i w moje życie, nie ściągając butów.
- O wilkach mowa. - burknęłam.
- Michael Shwarzer i Julliet Liest. Miło nam. - uśmiechnął się. Miał piękne, zielone oczy, które idealnie kontrastowały z bu... nie ważne. Nie mogłam tak myśleć nawet.
- Tak, załóżmy, ze mi miło. Tam są wasze łóżka. Jeżeli chodzi o łazienkę, to jest tylko jedna. Jakoś powinniśmy dać radę. - nie damy, ale musiałam sobie to wmawiać. Bez słowa wyszłam. Oparłam się o ściane baraku, usiadłam.
- Kathie, tak ? - znajomy głos.
- Tak, ale mów mi Kath.
- Dobrze.. Wracaj do nas, zimno jest. - mówił dziwnym tonem, to chyba była troska.
- Wiesz, posiedzę jeszcze sobie, lubię oglądać gwiazdy. - pierwsze lepsze kłamstwo.
- Nie bedziesz tu sama marznąć. - rzekł, po czym usiadł koło mnie.
- Masz rację, jest zimno, dobranoc. - poszłam spać, nie chciałam by ten dzień trwał ani minuty dłużej.

środa, 30 listopada 2011

Rozdział II


-Dobranoc młoda, miłych snów. - pożegnał się jak zwykle, zgasił światło i udał się do swojego łóżka. Nie mogłam zasnąć. Po piętnastu minutach, kiedy byłam przekonana, że Filip śpi, usiadłam na parapecie. Co było za oknem? Wolny świat, gwiazdy, pełnia księżyca, piękno przyrody. Dlaczego moje życie zawsze musiało być tak skomplikowane? Poczułam zmęczenie, senność. Udałam się do łazienki, umyłam ręce, po czym popatrzyłam w lustro. Miałam na sobie koszulkę na ramiączkach, która odkrywała moje blizny – nieco powyżej łokcia, w okolicy żył. Oparłam się rękami o umywalkę, zwiesiłam głowę, zamknęłam oczy.. Po chwili wydostała się na zewnątrz jedna łza, później kolejne, aż w końcu popłynęły ciurkiem. Moje serce przypominało gejzer, który coraz częściej wybuchał w postaci zimnych, ogromnych kropel, których nie mogłam powstrzymać za wszelką cenę.
-Koniec użalania się nad sobą! - powiedziałam stanowczo i poszłam spać.

* * *

Nazajutrz wstałam zaskakująco wcześnie. Popatrzyłam na zegarek – ku mojemu zdziwieniu dopiero szósta. Postanowiłam wyjść z baraku, aby nie obudzić przyjaciela. Nałożyłam na siebie niebieską bluzę, ciemne dresy, włosy upięłam w koka, umalowałam się, po czym wyszłam. Było jeszcze zimno, powoli moje palce odmawiały posłuszeństwa, uszy były koloru dorodnego pomidora a usta tańczyły w rytmie jaif-a.
-Panienko Kath, cóż pani tak wcześnie wstała? Na ogół o tej godzinie śnią się najlepsze rzeczy! - zawołał mnie dyrektor Shwarzer. Zawsze go lubiłam, miał świetne poczucie humoru i bardzo mnie lubił, co stanowiło wyjątek, ponieważ nie przywiązywał się do swoich wychowanków.
-Dzień dobry panie Gregorze. Jakoś szybko się obudziłam, coraz trudniej jest mi. Jeszcze troszkę i dopadnie mnie reumatyzm, ból głowy. Tak czy siak, starzeję się. - próbowałam dotrzymać poziomu żartów.
-Kathie, Kathie, a co my mamy mówić? Przejdźmy do sedna sprawy, chciałbym z tobą poważnie porozmawiać. - czyli jednak miał jakieś ukryte zamiary.
-A musimy to robić koniecznie tutaj? Przepraszam, ale w moim przekonaniu, uszy mi eksplodowały. - uśmiechnęłam się.
- No to proponuję gorącą czekoladę w moim gabinecie, pasuje?
-Co za ironia, jest środek lata, a pan mnie zaprasza na czekoladę.
Mroźno jest rano, choć, to polecenie! - odpowiedział równie pięknym wyrazem twarzy, po czym porwał mnie do swojej kryjówki.
-Częstuj się, smacznego. Doszły mnie słuchy, że ostatnio przesadzasz Kathie. - jego mina nabrała zbędnej powagi.
-Proszę pana, ja nie wiem, co oznacza w waszym tłumaczeniu słowo przesadzasz. Zaspałam, spóźniłam się pięć minut – nie więcej – nie mniej, na zbiórkę, a że siostra Józefata miała gorszy humor, to już wina Boga. - odpowiedziałam szybko.
-Nie mieszajmy w to Boga. Wierzę ci, ale muszę się liczyć z moimi podwładnymi. Teraz zróbmy tak – każde twoje wykroczenie daje ci jeden ujemny punkt. Jeżeli uzbierasz ich 10 wydalamy cię z Simple Raid. - odparł z bólem serca.
-Dlaczego pan mi to robi? Co później się ze mną stanie? - bardzo martwiłam się o moją przyszłość.
-Przykro mi to mówić, ale.. sierociniec. - wydobył z siebie ostatnie słowa i odszedł. Zostałam sama w malutkim pomieszczeniu z czekoladą na kolanach. Wyszłam szybko, zmierzając ku mojej kwaterze. To było niemożliwe, miałam do wyboru piekło, bądź większe piekło. Znakomity wybór. Podążyłam w stronę obozu, słońce wzeszło na dobre, na moich zamarzniętych uszach pojawiły się promienie, które ogrzewały również moją duszę. Powiedziałam sobie szczerze - albo teraz - albo nigdy. 
- Cześć maluszku. 
- O cześć! - ucieszyłam się na jego widok.
- Gdzie to się rano buszowało? - nie zaskoczył mnie tym pytaniem. 
- A tu i tam, nie martw się, wszystko jest w porządku. - wcale, ze nie.
- No dobrze. Dzisiaj nowych przydzielają, pamiętasz?
- Niestety.
- No to będzie chrzest! - zatarł ręce i przytulił mnie.
- A to niby za co, kolego?
- Lubię cie przytulać. - odparł, po czym dostał całusa w policzka. - A to, za co?
- Nikt nie powiedział, ze ja cię całować w policzek nie lubię. - uśmiechnęłam się. - Chodź na śniadanie! 

Rozdział I.

- Kathy, wstawaj, zaraz zbiórka! - nie wiedziałam o co chodzi. Poranny sen przypomina walkę z żywiołami. Z jednej strony, doskonale wiemy, że trzeba wstawać, a z drugiej za żadną cenę świata nie chcemy wychodzić spod ciepłej kołdry. - Bo użyję mocniejszych argumentów! - zdawałam sobie sprawę co to oznacza.
- Już wstaję, idź, dogonię cię.
- Oczywiście. Oboje wiemy co to znaczy - Filip na zbiórce, a Kathy w łóżku! Wstawaj mała. - rzekł stanowczo. Nienawidzę tego tonu, co gorsza - boję się go!
- Nie, mam jeszcze piętnaście minut. Dobranoc - powiedziałam oziębłym głosem i obróciłam się w stronę ściany. Nim minęło pięć minut, moje powieki skosztowały spokoju, mięśnie rozluźniły się.. Do tego szum wody, dochodzącej najprawdopodobniej z łazienki - poezja.
- No, doigrałaś się. Wstajemy albo myjemy, wybór należy do ciebie. - nie spodziewałam się tego po nim, żeby straszyć niewinne dziecko kiedy śpi? Zimną wodą? To było nie do pomyślenia.
- Już, daj mi pięć minut, wyjdź, muszę się ubrać. - wcale się go nie wstydziłam, ale potrzebowałam chwili wyłącznie dla siebie. Usiadłam na brzegu łóżka. Na przeciwko mnie stało na wpół rozbite lustro. Co w nim widziałam? Żałosny widok, ciemnowłosą kobietę, lat trzynaście i pół, natapirowane włosy, rozmazany tusz i za duża co najmniej o dwa rozmiary koszulka przyjaciela. Rozmyślenia przerwał donośny głos siostry Beaty, którą zwykłam nazywać Becia. Ubrałam pierwsze lepsze spodenki, szeroką bluzkę, poprawiłam makijaż i byłam gotowa.
- Widzisz, potrafię być posłuszna. - uśmiechnęłam się do przyjaciela, pocałowałam w policzek na przywitanie.
- No królewno, przyznaję, szybko się wyrobiłaś.
- Tylko nie królewna, wiesz sam dlaczego. - Filip był najbliższą mi osobą na świecie. Od czasu gdy trafiłam na Simple Raid, pełnił rolę ojca, brata, przyjaciela.
- No to choć, jesteśmy spóźnieni. - rzekł, po czym odgarnął grzywkę z czoła, podał mi deskorolkę i w ciągu pięciu minut znaleźliśmy się w baraku głównym, oddalonym o 500 metrów od naszej budki.
- Katharine Memphirson i Filip Leither.. Czemu mnie to nie dziwi? - wykrzyknęła siostra Józefata, po czym bez słowa dała nam karteczki z opisem kary, którą musieliśmy wykonać.
- A to za co? Proszę siostry, pięć minut! - zaczął się tłumaczyć, ale doskonale widział, że to nic nie da.
- Ja wezmę podwójną, Filip nie zasłużył, czekał na mnie.
- O. akty heroizmu, z tego co widzę! Przepraszam panno Memphirson, ale to nie u nas. Przypominam, że grozi ci zawieszenie, a wiesz co to oznacza!
- Tak wiem.. - zwiesiłam głowę, moje policzki poczerwieniały, a ręce stały się zimne jak lód.
-  Wracając do tematu... - kontynuowała "Becia" - uzgodniłyśmy z dyrektorem, że najlepszym rozwiązaniem na uniknięcie strojów, które lekceważyłyby dobre imię Obozu Przetrwania Młodych Przestępców Simple Raid - swój wzrok gwałtownie skierowała na moje podziurawione spodenki - postanowiliśmy wprowadzić mundurki. Niech każdy z was zerknie za siebie! - bałam się patrzeć. Po chwili, jako ostatnia, spojrzałam na mój nowy ubiór.
- To jakieś żarty? - zapytałam z powagą w głosie.
- Nie specjalnie rozumiem. - odrzekła z dezaprobatą siostra.
- To nie dla mnie, nie noszę takich rzeczy.
- Trudno się mówi! Rozejdźcie się, na dzisiaj to wszystko. Przypominam, że za dziesięć minut w baraku numer trzy, będzie rozdane śniadanie, do tego czasu musicie ubrać się w nowy strój. - nie odpowiedziałam nic, odeszłam. Biegłam przed siebie do naszej klitki. Nagle stanęłam, poczułam na karku ciepły oddech.
 - To tylko ubranie.. - powiedział po chwili głos zza mnie.
- Filip, zaczęło się od tego, że traktują nas jak śmieci. Proszę cię, każą nam sprzątać te baraki za karę, ponieważ nie stać ich na wynajem sprzątaczek. Pięć minut? To nic! Oddaj mi to. Ja mam przydzielony "dom letniskowy numer jeden", a ty?
- Dziewięć.
- Daj mi to, nie zawiniłeś, to ja się za długo szykowałam. - sięgnęłam po kartkę, ale automatycznie złapały mnie za nadgarstek silne, męskie dłonie.
- Mamy jedynie czternaście lat, ale obydwoje wiemy coś o życiu, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, rozumiesz? - powiedział, po czym mnie przytulił. Poleciały mi z oczu gorzkie łzy, nie mogło być gorzej..
- Wydostanę nas stąd jakoś, obiecuję..

wtorek, 29 listopada 2011

Prolog.

-Przepraszam, nie chciałam ci o tym mówić, to był odruch. Takie rzeczy robi się systematycznie, a wiem, że ojcem jesteś ty.
- Nie to jest niemożliwe, 10 lat przede mną to ukrywałaś? Przykro mi..
- Mi również, jedyne o co ciebie proszę, zajmij się ją, lekarze dają mi 2 miesiące życia! - słyszała to i pomimo swojego młodego wieku, potrafiła pojąć o co w tym wszystkim chodzi. Nie chciała się rozstawać z mamą, ale doskonale wiedziała, że to nieuniknione. W głowie tysiące pytań, ale na zewnątrz udawała nadal tą samą dziesięciolatkę, o słodkich oczkach i w czerwonej, zwiewnej sukieneczce. Za oknem słońce, wokół zielony park przepełniony wrzaskami wesołych dzieciaków i uśmiechem troskliwych rodziców. Wyobrażała siebie w ich towarzystwie, ale nawet w najśmielszych snach nie odważyłaby się przemówić do nich ani słowa. Rozmyślania przerwały wrzaski :
- To daj ją do Simple Raid, 120 cm nie ma prawa mi rujnować życia! - mówił zawzięcie obcy mężczyzna do najukochańszej osoby na świecie.
- Teraz to 120 cm? Przypominam ci, że nie jestem jedynym rodzicem!
- Pokaż dowód!
- Chcesz testy DNA? Nie ma sprawy, zróbmy je jak najwcześniej! - zbledła,
- Bardzo chętnie, ale wiedz, że one nic nie zmienią, to nie jest moje dziecko! - krzyczał coraz głośniej.
- Chcesz dowodu? Szesnasty grudnia, nasza pierwsza randka. Świece, win..- stan jej twarzy pogarszał się z słowa na słowo.
- Nie wzbudzaj we mnie poczucia winy, to nic nie da! Na pewno chorobę również sobie zmyśliłaś!
- Daj mi dokończyć. Świece, wino. Dałeś mi sukienkę, którą następnie miałam założyć na bal maturalny. W ten sam dzień pow... - nie dokończyła.
- Meg! Meg nie wygłupiaj się, przestań! To nic nie zmie.. - zobaczył twarz swej dawnej miłości. Piana z płynąca litrami z ust, docierała do powiek ofiary. Zaszokowany sprawdził puls. Ledwo wyczuwalny. Zabrał sierotę "pod pachę", zadzwonił po karetkę. Trzydzieści minut później rozsiadł się wygodnie w szpitalnej poczekalni.
- Przykro mi. Nowotwór zajął każdą czerwoną krwinkę pańskiej żony.. Nie możemy nic zrobić.. - rzekł przegrany lekarz.
- To nie moja.. nie ważne.. - powiedział i bez słowa odszedł, jedyne co po nim zostało, to nieobecny wzrok młodziutkiej kobietki. Widziała przed sobą ciało swojej mamy, coraz bardziej rozmazane, łzy coraz bardziej wadziły w ostatnim pożegnaniu, i jeszcze bardziej.. a w końcu nic. Ciemność...