piątek, 2 grudnia 2011

Rozdział III

Przybyliśmy na zbiórkę punktualnie. Nie mogłam sobie pozwolić na wykroczenia, nie chcę się rozstawać z Filipem i zamieszkać w sierocińcu.
- Jak co roku, dnia dwudziestego piątego sierpnia, przydzielamy do waszych pokoi nowych uczniów. - siostra Becia próbowała przekrzyczeć tłum podekscytowanych nastolatków. Wiedziałam, że nie dostaniemy żadnego "kociątka", ponieważ dobry kontakt z dyrektorem pozwala na pewne ugody.
- W związku z oblężeniem, do każdej kwatery dołączy dwóch nowicjuszy.
- Słucham? - nie powstrzymałam się.
- Przepraszam, ale nie jesteś wyjątkiem. Nie jesteś księżniczką, a nawet jak tak, to nie jest twoja bajka. - uśmiechnęła się.  Nie mogłam tak stać bezczynnie. Ruszyłam do gabinetu pana Schwarzera.
- Proszę pana, zaszło jakieś... - zorientowałam się, że nie był sam. Obok opiekuna Gregora stał trzynastolatek o bujnej czuprynie rudych loków. - Przepraszam, widzę, że nie w porę. - próbowałam dojrzeć reakcje rówieśnika.
- O Katharine! Dobrze, że jesteś. Chciałbym ci przedstawić twojego nowego współlokatora! - zamurowało mnie.
- Współ...- nie mogłam wyrzucić z siebie tego słowa - Współlokatora? Zapomniał pan o naszej umowie? - usiłowałam obronić swój dom przed intruzami.
- O jakiej umowie mówi.. Jak się nazywasz? - spojrzał na mnie wielkimi, zielonymi oczami.
- Katharine Memphirson. - odparłam z niechęcią.
- Tato, o czym mówi Kath? Mówiłeś, że nie będę przeszkadzał. - zaraz, zaraz. Tato? To było nie do przyjęcia. Synek dyrektora w moim pokoju?
- Mówię o układzie polegającym na prowadzeniu zajęć dotyczących gry na perkusji w zamian za wolny pokój, który dzielę jedynie z moim przyjacielem. - odpowiedziałam godnie, dyplomatycznie.
- Nie chcę sprawiać problemów, jestem tu tylko na wakacje, jeżeli się nie zgadzasz na dzielenie domku ze mną, tato znajdzie mi inny.
- Tak, proszę o to, jest pewnie mnóstwo wolnych baraków. - w moich oczach pojawiła się iskierka nadziei.
- Złotko.. - Schwarzer wiedział jak mnie skutecznie zmanipulować. - to tylko dwa miesiące, proszę.
- Inaczej, co z tego będę mieć? - usiadłam na skórzanej sofie.
- Usuwam zasadę punktów karnych. - nęcąca propozycja. Nie wiedziałam, czy się zgodzić, po chwili jednak odrzekłam bezdusznie :
- Umowa stoi. - już byłam przy drzwiach, kiedy poczułam na moim karku rękę.
- Nie masz nic przeciwko, jak się wprowadzi również moja koleżanka? - zapytał młodzieniec.
- Tak, sprowadź pół miasta, będzie przyjemnie. - oprzytomniałam, trzasnęłam drzwiami i poszłam na spacer. Ośrodek Simple Raid miał swój swoisty klimat. Mimo, iż nienawidziłam każdego milimetra kwadratowego terenu, na którym muszę przebywać do osiemnastego roku życia, to sprawił mi wiele prezentów. Poczynając od dachu nad głową, kończąc na Filipie. Dla niektórych dzieci, poważnym problemem jest miłość, kłótnia z mamą czy szlaban na komputer, ale dla mnie kłopotem jest walka o życie. W gruncie rzeczy, nie działa mi się tutaj krzywda, aczkolwiek każdy dzień zabijał moją psychikę.
Wokół zapanował mrok. Nie zauważyłam, iż cały dzień mnie nie było, musiałam wracać, nie chciałam, aby Filip się o mnie martwił. Dziesięć minut później stałam już pod drzwiami mojego domku. Zawahałam się, ale pomyślałam sobie "raz kozie śmierć" i weszłam.
- Cześć, już jestem! - zawołałam.
- No nareszcie, martwiłem się. Gdzie się czołgałaś? - zapytał zmartwiony Filip.
- Musiałam coś załatwić. Gdzie ten pucek i jego koleżanka? - zmieniłam temat.
- Poszli po bagaże.
- Hej, hej! - weszli do mojej kwatery i w moje życie, nie ściągając butów.
- O wilkach mowa. - burknęłam.
- Michael Shwarzer i Julliet Liest. Miło nam. - uśmiechnął się. Miał piękne, zielone oczy, które idealnie kontrastowały z bu... nie ważne. Nie mogłam tak myśleć nawet.
- Tak, załóżmy, ze mi miło. Tam są wasze łóżka. Jeżeli chodzi o łazienkę, to jest tylko jedna. Jakoś powinniśmy dać radę. - nie damy, ale musiałam sobie to wmawiać. Bez słowa wyszłam. Oparłam się o ściane baraku, usiadłam.
- Kathie, tak ? - znajomy głos.
- Tak, ale mów mi Kath.
- Dobrze.. Wracaj do nas, zimno jest. - mówił dziwnym tonem, to chyba była troska.
- Wiesz, posiedzę jeszcze sobie, lubię oglądać gwiazdy. - pierwsze lepsze kłamstwo.
- Nie bedziesz tu sama marznąć. - rzekł, po czym usiadł koło mnie.
- Masz rację, jest zimno, dobranoc. - poszłam spać, nie chciałam by ten dzień trwał ani minuty dłużej.

1 komentarz: